NIEMY ŚWIADEK HISTORII PÓŁNOCNEGO MAZOWSZA-Uparty Mazur spod Młocka

Dąb Uparty Mazur jest najpotężniejszym drzewem na Mazowszu, a jednocześnie dziś niemal nieznany okolicznym mieszkańcom. Wszyscy za to znają Bartka, bo od dziecka uczymy się o tym świętokrzyskim pomniku przyrody. Pora więc byśmy poznali również naszego mazowieckiego Upartego Mazura.

Nasz lokalny pomnik przyrody rośnie jakieś 20 kilometrów od Ciechanowa, z dala od popularnych szlaków turystycznych, trafić do niego nie łatwo, na szczęście zaprowadzi nas tam nawigacja. Rośnie tuż za wioską Młock na skraju doliny rzeki Łydyni, jest potężnym szypułkowym dębem o zdrowym wyglądzie jak na te swoje 800 lat. Tak, bowiem napisano na zamieszczonej obok drzewa tabliczce, ufundowanej przez Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Ciechanowskiej i mieszkańców Młocka. A zatem wyobraźcie sobie, że zaczął wzrastać, kiedy ziemią ciechanowską władał książę Konrad Mazowiecki, a na pewno był już sporym drzewem, gdy kniaź Olgierd z litewskim wojskiem w 1337 roku pustoszył ciechanowski gród. Był świadkiem wielu walk podczas kampanii napoleońskiej. Nie ominęły go również wydarzenia Powstania Listopadowego, którego orędownikiem na tych terenach był hrabia Brunon Kiciński. Podczas I wojny światowej znalazł się pod okupacją niemiecką, nieopodal jego korzeni przebiegała linia frontu. Widział wojnę polsko-bolszewicką w 1920 roku i przemarsz wrogich wojsk. W czasie II wojny światowej obserwował działalność konspiracyjną. Patrząc na niego mam wrażenie, że dąb widział już tyle…, że teraz już tylko patrzy z góry na wszystko ze stoickim spokojem.

Dąb ma ponad 10 metrów obwodu, jest wysoki na 28 metrów, ma bardzo rozłożyste konary, aż trudno je objąć okiem obiektywu. Pień ma prosty krępy, jego omszałe konary z daleka przypominają kolczugę, prastarą zbroję. Jego potężna sylwetka sprawia, ze człowiek ma ochotę się do niego przytulić, niestety otoczony jest niewielkim płotem. To takie swoiste przeżycie zbliżyć się do drzewa pamiętającego bitwę pod Grunwaldem i mającego potencjał przeżyć nasze praprawnuki…

Drzewo to, ma bardzo ciekawą nazwę „Uparty Mazur”, nazwano go tak na pamiątkę ludzi tu onegdaj mieszkających. Może nie wszyscy wiecie, że mieszkańcy północnego Mazowsza nazywani byli Mazurami. Mimo, że dziś to określenie dotyczy ludności zamieszkującej krainę jezior, do XIX wieku, używane było wyłącznie w określeniu Mazowszan. Jak stwierdza Oskar Kolberg wyrażenie Mazury było dość prostackie, więc gdy chciano wyrazić się subtelniej lub urzędowo zastępowano je określeniem Mazowszanie. Wyrażenie Mazury ma swoje źródła w XV wieku i dotyczy kolonizowania Prus Książęcych przez osadników z północnego Mazowsza. Ludzie Ci znani byli ze swej stanowczej maniery, byli skorzy do bitek i krzepcy do roboty. Ten trudny charakter mazurów folklor tłumaczy ich pochodzeniem. Ludowa genealogia wykłada, iż mieszkańcy północnego Mazowsza mieli wykluć się z jaja sowy zniesionego przez srokę, wysiadywanego przez woła, wilka i diabła. Stąd ich przywary bywali szpetni jak sowa, szczebiotliwi jak sroka, leniwi jak wół, obżarci jak wilk i źli jak diabeł. Ten sam diabeł jak mówi legenda, chciał się ich pozbyć, sprzedać za byle grosz. Zapakował, więc Mazurów do worka i chodził z nimi po świecie, ale kupców nie było. Ludzie na świecie tylko zaglądali do wora, ale za złamany szeląg kupić nie chcieli. Gdy tak oglądali towar, zdarzało się, że worek się miejscami nadpruł a przez te dziurki po trochu Mazurzy wypadali. Jeden wypadł na Wołyniu, drugi wyskoczył na Podolu, dwaj na Podlasiu kilku na Litwie. Diabeł jednak szkody swej nie spostrzegł, aż pod Ciechanowem. Wówczas się rozgniewał rzucił w złości worem o ziemię. Worek rozdarł się do reszty, a Mazurzy wyskoczyli i uciekli w lasy gdzie się potem na stałe osiedlili.

Tak, więc na pamiątkę trudnego charakteru dawnych mieszkańców naszego regionu, współcześni nazwali ten piękny dąb szypułkowy spod Młocka Upartym Mazurem. Gdy już o nim wiecie, koniecznie go odwiedźcie, teraz wiosną puszcza nowe pąki, ale korzenie ma stare. Nie zobaczyć tego drzewa to grzech, wszak to najpiękniejsze drzewo Mazowsza.

 

opracowała:

adiunkt Agnieszka Magalska-Banach

Czytaj więcej

HISTORIA KOŚCIOŁA FARNEGO W CIECHANOWIE I JEGO MAKIETY

Kościół parafialny pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny istniał, tuż obok znajdującego się na Farskiej Górze kasztelańskiego grodu, już w wieku XIV. Pierwsza wzmianka o parafii pochodzi z roku 1385. Został on wzniesiony tam, gdzie stała domniemana kaplica benedyktyńska w wieku XI. Ufundowali go prawdopodobnie jeszcze w połowie XIII w. książęta mazowieccy. Kościół ten spłonął w 1463 roku, a o jego wyglądzie czy wyposażeniu nie możemy nic powiedzieć.

Obecny kościół pochodzi z przełomu XV i XVI wieku. To budowla późnogotycka, orientowana. W 1476 zbudowano prezbiterium i boczne kaplice, nawę główną ukończono w roku 1525. Jest to kościół trójnawowy, w układzie pseudobazylikowym, nawa główna jest nieco wyższa od naw bocznych, na przedłużeniu których, wzdłuż prezbiterium, znajdują się dwie wysokie kaplice – to pierwszy w Polsce przykład takich kaplic. Północna to kaplica Męki Pańskiej, a południowa św. Anny. Został on wzniesiony z cegły, w niektórych partiach wzmacniany jest zendrówką, czyli specjalną cegłą, ceramiczną stosowaną w celach dekoracyjnych. W dolnych partiach muru znajdują się głazy narzutowe. Pierwotnie świątynia miała płaski drewniany dach i opierała się na jedenastu murowanych filarach, tyle samo było ołtarzy. Poszczególnymi ołtarzami opiekowały się cechy rzemieślnicze. Kościół konsekrował w 1551 roku biskup płocki Andrzej Noskowski. Liczne pochówki w ciechanowskiej farze, czego dowodem są tablice epitafijne, świadczą o tym, że cieszyła się ona uznaniem miejscowej szlachty; odbywały się w niej także sejmiki szlacheckie.

Podczas wojen szwedzkich, w 1657 r. świątynia uległa w dużym stopniu zniszczeniu.
W pocz. XIX w. kościół wymagał gruntownego remontu, dlatego też od 1804 r. zaprzestano w nim odprawiać nabożeństwa, a parafialne życie przeniosło się do kościoła Augustianów, czyli klasztorka. Wkroczenie wojsk napoleońskich w 1807 r. omal nie doprowadziło do zniszczenia kościoła, który zamieniony został najpierw na piekarnię, a potem na magazyn. Świątynia została wyremontowana z funduszy gen. Wincentego Krasińskiego i parafian. Warto wiedzieć, że to właśnie w kościele farnym sakrament bierzmowania przyjął syn generała, późniejszy poeta – Zygmunt Krasiński.

Swego obecnego wyglądu świątynia nabrała podczas remontu z lat 1913-1920. Wówczas to dzięki proboszczowi Remigiuszowi Jankowskiemu, pod kierownictwem architekta Stefana Szyllera, przebudowano wspomnianą już wcześniej kaplicę południową, wzniesiono przy niej okrągłą wieżyczkę schodową i dobudowano zakrystię. Dziełem Szyllera są także sklepienia gwiaździste wewnątrz kościoła zaprojektowane przez niego na początku XX wieku. Polichromię wnętrza wykonał Władysław Drapiewski w roku 1920.

Tyle o samym kościele. Teraz czas na jego makietę. Została ona wykonana z drewna i metalu w skali 1:40. Jej wymiary w centymetrach to 170X90X100. Można ją oglądać na wystawie stałej pod nazwą „Dawne rzemiosło wsi mazowieckiej w miniaturze” prezentowanej w Budynku Ekspozycyjnym Muzeum Szlachty Mazowieckiej przy ulicy Warszawskiej. Makieta kościoła, jak i wszystkie pozostałe eksponaty na tej wystawie, są dziełem Kazimierza Bobińskiego ciechanowskiego rzemieślnika-artysty żyjącego w latach 1931-2015. Witraże do miniatury wykonała jego córka Teresa Czechowska-Dąbrowska.

Kazimierza Bobiński był z zawodu murarzem i stolarzem, który odtworzył dawny świat w formie miniatur. Na wystawie możemy oglądać zabudowę dawnej, mazowieckiej wsi, sprzęty gospodarstwa domowego, narzędzia i maszyny rolnicze, a także pojazdy konne. Wszystko to wykonane zostało z niezwykłą starannością i dbałością o każdy szczegół, w skali ok. 1:10, co ciekawe narzędzia i maszyny doskonale funkcjonują, gdyż wykonane są zgodnie z zasadami dawnej techniki.

O okolicznościach powstania tych małych arcydzieł Kazimierz Bobiński pisał w książce „Tak żyli nasi przodkowie” w następujący sposób: „Gdy w 1996 r. szedłem na operację usunięcia płuca z powodu raka, przyrzekłem Bogu i sobie, że jeśli będę żył, uczynię coś dla potomnych. Po roku leczenia zrodziła się w mojej głowie myśl, aby odtworzyć dawne budynki, dawne narzędzia i przedmioty, którymi posługiwali się nasi dziadowie i ojcowie. Poświęciłem tej pracy 2 lata. Powstała kolekcja stu eksponatów. Przez rok wędrowałem z nimi po domach kultury i muzeach. Wtedy dopadła mnie druga choroba. Doznałem paraliżu dolnych kończyn i musiałem siąść na wózku inwalidzkim”. Kazimierz Bobiński swą kolekcję, która jak widać powstała mimo chorób, przekazał w 2000 roku do Muzeum. Nazywał ją „podziękowaniem Bogu za dar życia”, który został mu przez Boga ofiarowany, aby „mógł pozostawić po sobie ślad dla potomnych”.
A co z makietą kościoła? Po przekazaniu kolekcji Kazimierz Bobiński stwierdził, że – aby zapełnić w swoim „umyśle i sercu wielką pustkę” – wykona kolejne miniatury w tym m.in ciechanowskiej fary. Dlaczego akurat tego kościoła? Oddajmy znów głos Kazimierzowi Bobińskiemu:
„Jestem członkiem parafii farnej, bliska memu sercu jest ta świątynia, która wychowywała w wierze dziesiątki pokoleń, a także moje dzieci i wnuki. Uważam tę świątynię za matkę wszystkich kościołów na północnym Mazowszu, chylę czoło przed tymi, co ją budowali i przed tymi, co kierowali życiem duchowym wewnątrz i na zewnątrz tej świątyni”.
W roku 2007 eksponat fary został przekazany do Muzeum Szlachty Mazowieckiej i stoi w centralnym miejscu wspomnianej już wystawy. Obecnie, ze zrozumiałych względów, nie mogą Państwo odwiedzić Muzeum i tej wystawy obejrzeć, a na niej makiety kościoła farnego, zapewniamy jednak, że warto. Niezwykła to wystawa, tak jak niezwykłą postacią był Kazimierz Bobiński, który nie poddał się i tworzył mimo swego cierpienia. Warto także oczywiście zobaczyć stojący na Farnym Wzgórzu kościół pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i porównać oryginał z makietą.

 

 

opracował: Rafał Sulima

Czytaj więcej

SZLACHECKIE KORZENIE św. Stanisława Kostki

Niespełna 22 kilometry na północ od Ciechanowa jest miejscowość Rostkowo.  Ta malownicza wieś jest siedzibą Sanktuarium św. Stanisława Kostki, do którego z roku na rok przyjeżdża coraz więcej wiernych. Obok kościoła możemy zobaczyć pochyloną lipę, pod którą wedle podań miał zwyczaj modlić się Stanisław oraz głaz z wgłębieniem przypominającym swoim kształtem dziecięcą stópkę. Legenda mówi, że jest to ślad stopy świętego Stanisława. Schodząc niżej za kościołem zobaczymy staw i kapliczkę z wizerunkiem świętego, który gestem ucisza kumkające żaby, zgodnie z miejscową tradycją uciszał je, gdy przeszkadzały mu w gorliwych modlitwach…

Większość z nas choćby ze słyszenia, zna te miejsce w ziemi ciechanowskiej jak również patrona dzieci i młodzieży św. Stanisława. Dlatego nie skupię się na samym Stanisławie, bo jego życiorys był już tysiąckrotnie badany, w swoich rozważaniach chciałabym poszukać jego przodków rdzennego rodu szlachty mazowieckiej, po których zostało wiele ciekawych wspomnień.

A zatem przejdę do genealogii rodu Kostków – szlachty mazowieckiej pieczętującej się herbem Dąbrowa „ w polu błękitnym podkowa biała, polerowana, krzyż na niej złocisty, a drugie takie dwa po krańcach, na hełmie skrzydło sępie, a przez nie strzała z dołu ku górze przelatująca. Herb ten od najdawniejszych czasów znany był na Mazowszu i używany przez wiele rodów. Aż do roku 1427 historia rodów Kostków tonie w mrokach legend. Herbarze podają mało prawdopodobną historię:, kiedy to Jadźwingowie, Litwini i Prusacy około roku 1246 napadli Mazowsze pustosząc je, szlachta mazowiecka zgromadziła się by stawić opór nieprzyjacielowi. Niestety z racji słabych sił, wycofali się z potyczek i skryli w miejscowości Dąbrowa. Wrogowie widząc słabość szlachty mazowieckiej napadli ją. Wtedy to jeden z rycerzy nie mogąc przeboleć hańby, wpadł między nieprzyjaciół i kilkunastu położył trupem. Reszta szlachty zachęcona jego odwagą pobiegła mu z pomocą i razem wroga pobili. Ponoć za tę odwagę Konrad Mazowiecki miał nadać Przybysławowi na lat 30 miasteczko Przasnysz z przyległościami… Tak mówi legenda, sam dokument nadania Przasnysza wydaje się jednak falsyfikatem.

Wiarygodną genealogię rodu Kostków napisał Paweł Kostka – brat świętego, według której rodu Kostków należy się doszukiwać od Domurada, sędziego płockiego. Domurad pojawia się w źródłach w roku 1343 w otoczeniu księcia Siemowita II, przy rozgraniczaniu Mazowsza z państwem Krzyżackim.  Podobno ojciec Domurada dostał od księcia Bolesława II dobra karniewskie i wieś Młodzianowo. Sędzia Domurad miał dwóch synów Piotra i Krystyna. Piotr pozostawił po sobie Stanisława podsędka ciechanowskiego, fundatora kościoła w Karniewie i Boksę, który był marszałkiem książąt mazowieckich. Boksa z Karniewa pozostawił natomiast trzech synów: Jakuba z Młodzianowa, Świętosława, który dał początek linii Smolechowskich i Mikołaja, od którego wywodzą się Mikoszewscy. Świętosław pozostawił po sobie Nadmira z Smolechowa i Nawoja z Rostkowa, od którego rozpoczyna się właściwa historia Kostków.

Nawoja z Rostkowa w źródłach spotykamy w pierwszej połowie XV wieku, jako dziedzica znanego z zamożności, on też 23 listopada 1427 roku został zwolniony przez księcia Janusza Starszego od wszelkich opłat na rzecz duchownych, a jego kmiecie zwolnieni od prac publicznych na rzecz księcia mazowieckiego. Nawój był znany ze swej rycerskości, gdy król Kazimierz Jagiellończyk w latach 1454-1456 prowadził wojnę, Nawój Działdowa przed Krzyżakami bronił. W tym czasie dostał nowe imię „Kostka” od jego naturalnej fizycznej cechy. Wówczas szlachta i włościanie nie nosili nazwisk rodowych nosili przezwiska zwyczajowo nadawane im od sąsiadów zgodne z ich indywidualnymi cechami. Nawoj z Rostkowa otrzymał nazwisko Kostka z powodu „Kostki” wystającej na prawym policzku. I odtąd stało się ono rodowym nazwiskiem na Rostkowie, ponieważ już jego synowie Jan i Jakub pisali się Kostkami. Jakubem zajmować się nie będziemy, bowiem przeprowadził się do Prus, dając początek nowej gałęzi Kostków. Choć może warto wspomnieć ze wnuk Jakuba Jan był mężem Zofii Odrowąż, córki ostatniej księżnej Mazowsza Anny Konradówny. Natomiast Jan pozostał na Mazowszu, jako spadkobierca dóbr Rostkowskich. W dokumentach kościelnych można znaleźć zapis „Jan Kostka stolnik ciechanowski, kaplicę w kościele parafialnym w Przasnyszu fundował”. Sześć lat później ufundował również za zgodą biskupa płockiego kaplicę w Rostkowie. Jan Kostka zostawił pięciu synów, najbardziej znani z działalności politycznej byli Nawój i Andrzej. Nawój studiował na Uniwersytecie Krakowskim i ukończył go z tytułem „doctor decretorum”. Wykształcenie pozwoliło mu zostać sekretarzem królewskim Jana Olbrachta. Nawój pozostawił po sobie troje dzieci, jednym z nich był Jan ojciec św. Stanisława.

I tak doszliśmy do rodziców świętego Stanisława: Jan Kostka, kasztelan zakroczymski, który ożenił się z Małgorzatą Kryską herbu Prawdzic. Nie wiadomo dokładnie gdzie stał ich dom rodzinny, tradycja Rostkowian podaje niewielki pagórek, na którym dziś stoi kościół.  W żywotach Stanisława czytam, że Święty wychował się w „pałacu” w magnackiej siedzibie senatorskiego rodu Kostków. Cóż to był za pałac? Jak na pewno domyślacie się, nie różnił się od innych domów mazowieckiej szlachty XVI wieku. Jak wyglądał wówczas dom szlachty? Był obszerny, drewniany, ogrodzony drewnianym płotem, obsadzony drzewami z dużym zajazdem. Wokół dworku były zabudowania gospodarcze i chałupy chłopskie. Dom szlachecki od chłopskiego różnił się tym, że był większy, miał ganek i był nazywany dworem. Właśnie w takim domu wychował się święty. Matka Stanisława Małgorzata z Kryńskich jak podają źródła „to pani świątobliwa, w mowie skromna, w jedzeniu pomiarkowana”. Natomiast ojciec Jan Kostka odznaczał się wybuchowym charakterem. Nosił w sobie ducha rycerskiego przodków i chciał go przeszczepić w synów. Dlatego gdy dowiedział się o wstąpieniu Stanisława do Jezuitów, zaręczał, w liście do zakonu, że zburzy kolegium w Pułtusku, a Stanisława w więzach sprowadzi do Polski. To, że nie godził się by Stanisław pozostał zakonnikiem, nie znaczy, że nie był religijny. Całe Mazowsze wówczas było religijne…, ale nie była to jednak wiara „uczona” a przyrodzona wyssana z mlekiem matki w dzieciństwie. Ta nieuczona wiara była niewątpliwie szczera, i chociaż nie posiadała głębi, była prawdziwa. Można nawet mówić o prymitywizmie religijnym ludności mazowieckiej, który przejawiał się w antropomorfizacji Boga oraz formalistycznym traktowaniu nakazów religijnych. Dajmy na przykład post, post na Mazowszu był przestrzegany z całą surowością, gdyby ktoś jadł podczas postu jaja lub mięso, narażałby się na niebezpieczeństwo pobicia. Według Mazowszan lepiej było „z głodu umrzeć niż post gwałcić”. Z przestrzegania religijności Mazowsze było znane we wszystkich regionach Polski, również z tego ze religijność ta zawierała dużo zabobonów, bo nie interesowano się teologią, a wiara stanowiła dla nich naturalne oparcie. Nie dziwi, więc fakt, że ojciec nie popierał decyzji syna, wyrzucając mu ze zhańbił szlachectwo. Mimo nawoływań ojca do powrotu, Stanisław został przy swoim zdaniu argumentując, że skoro Bóg dał mu łaskę powołania do życia w czystości, posłuszeństwie i ubóstwie- wierności powołaniu dotrzyma i raczej wolałby okrutną śmierć, niż złamanie ślubu złożonego Bogu.

 

 

opracowała

adiunkt Agnieszka Magalska-Banach 

Czytaj więcej

HISTORIA PORCELANY

Porcelana zwana „białym  złotem” wynaleziona w Chinach .Światowy rozgłos porcelany Chińczycy zawdzięczają weneckiemu kupcowi Marko  Polo. To on pod koniec 1271 roku wraz ze swoim ojcem i stryjem wyrusza w daleką podróż szukać kontaktów handlowych ze światem azjatyckim. Jednym z rezultatów tej kilkuletniej podróży była napisana książka przez samego Marko Polo a oddana czytelnikom w 1298 roku. Przyjęto ją z wielkim zainteresowaniem w całej Europie. Obwieściła Europejczykom istnienie całkiem nowego , nieznanego świata. Autor zamieszcza w niej informację o porcelanie, o jej kunszcie, delikatności i jej tajemniczym sposobie wytwarzania, pisze;   „piękne talerze i misy są tu bardzo tanie ale receptura wyrobu trudna i ściśle strzeżona”. Handel z Chinami był bardzo ograniczony, oficjalne próby nawiązania kontaktów ze światem azjatyckim były nieudane. Dopiero po 200 latach po odkryciu szlaku drogą morską do Indii przez Vaco da Gama – Europa uzyskała możliwości utrzymania stałych kontaktów handlowych z bogatymi krajami Wschodniej Azji – Chinami i Japonią.

Od tej pory nadmorskie państwa Europy rozpoczęły zaciętą walkę o dostęp do nowo odkrytych szlaków handlowych. Hiszpania z zazdrością śledziła portugalskie sukcesy handlowe do tego stopnia., że w 1580 roku zdołała podbić Portugalię i w rezultacie przejęła kontrolę nad handlem ze Wschodnią Azją.

Również Holandia i Anglia nie pozostawały bezczynnie w sposobie szukania kontaktów handlowych z nowo odkrytym światem . Pierwszymi byli Holendrzy w latach 1604 – 1656 sprowadzili z Chin ponad 3 tys. sztuk różnej porcelany. Anglicy zaś swoje inicjatywy handlowe rozwinęli na szerszą skalę w XVIII wieku sprowadzając nie tylko porcelanę ale też jedwab, przyprawy korzenne czy rzadkie gatunki drewna. Kolejnymi państwami byli: w 1678 r. – Francja, w 1728 r. –  Dania, w 1731 r.  – Szwecja, w 1775 r.  – Austria.

Od XVI wieku środowiska europejskie na tyle były już rozwinięte kulturowo, że potrafiły doceniać zalety pięknej porcelany ale bardzo drogiej , zwanej „białym złotem” i stać na nią było tylko najbogatszych przedstawicieli kręgów społeczeństwa.  Porcelana stała się zatem kosztowną i modną częścią zastawy stołowej. Była wielką pasją i pożądaniem ówczesnych elit ! Władcy i arystokraci zaczynają więc myśleć o tworzeniem własnych manufaktur przynoszących zyski ale też osobistą satysfakcję i uznanie. Nieznany surowiec w tych egzotycznych naczyniach i ozdobnych figurkach oraz pilnie strzeżona tajemnica produkcji rozbudzały również ciekawość ówczesnych alchemików. W Europie na wysokim poziomie stały już wyroby z fajansu i majoliki  –  miały swoje manufaktury , zaczęto zatem myśleć o wynalezieniu receptur produkcji porcelany.

Udało się to po kilku latach w Saksonii na dworze Augusta Mocnego alchemikowi Johnowi Friedrichowi Bottger. Wynalazku masy porcelanowej nie zmarnowano, August Mocny w pierwszych latach XVIII w. założył w Miśni (koło Drezna) manufakturę, której wyroby miały zasłynąć na cały świat.

Pomimo pilnie strzeżonych procedur nie udało się upilnować wszystkich pracowników manufaktury i za odpowiednią kwotę odsprzedawano sekrety. I tak wkrótce poza Saksonią zaczęły powstawać manufaktury w Wiedniu, w Sevres pod Paryżem, w Bawarii, Berlinie , Anglii.

A związki łączące Polskę z Saksonią po przez  Augusta Mocnego spowodowały , że do Rzeczypospolitej dostarczano duże ilości saskiej porcelany. W Warszawie pierwszy skład porcelany miśnieńskiej został otwarty już w 1731 roku. Do nabycia były w nim całe serwisy stołowe ; obiadowe, do herbaty i kawy oraz naczynia i figurki ozdobne, pojedyncze. Popularne stały się też serie figurek przedstawiające szlachtę polską w strojach narodowych.

O pierwszej manufakturze polskiej w następnym artykule.

Opracowała  Elżbieta Długołęcka

 

Czytaj więcej

ŚWIĘTO PUŁKOWE 11 PUŁKU UŁANÓW

19 kwietnia, przypada święto pułkowe 11 Pułku Ulanów, warto przypomnieć jak tę uroczystość obchodzono w okresie kiedy pułk stacjonował w Ciechanowie. Na łamach „Wiarusa” nr. 18, 1937 rok.,  tak je zrelacjonował wachmistrz Leon Niemkiewicz:

„ W wigilię święta dnia 18 ubiegłego miesiąca o godzinie 20, na placu alarmowym odbył się uroczysty apel całego pułku, podczas którego dowódca pułku odczytywał przed poszczególnymi szwadronami listę poległych. Na wstępie odczytano nazwiska dwóch byłych dowódców tego pułku ś.p pułkownika Jabłońskiego Antoniego i pułkownika Sokólskiego Bronisława, przy czym zastępca dowódcy pułku odpowiedział „polegli na polu chwały” i zakomenderował: „salwa honorowa w górę !”, po czym wszystkie szwadrony jednocześnie oddały strzał, a szwadron ciężkich karabinów maszynowych trzykrotny trel, następnie pluton trębaczy odegrał marsza żałobnego Chopina. W dalszym ciągu lista poległych oficerów, podoficerów i ułanów była odczytywana przed frontem poszczególnych szwadronów z tym, że wachmistrz – szef szwadronu przy każdym odczytanym nazwisku odpowiadał: „poległ na polu chwały”, a dowódca szwadronu zakomenderował na szwadron (jak poprzednio pułk) „salwa honorowa w górę!”. Podczas apelu tego zostało zgaszone światło elektryczne i specjalnie zainstalowano reflektory, a paliły się cztery symboliczne znicze i pochodnie. Chwila ta aż nadto odzwierciedlała, jakie ciechanowski pułk ułanów poniósł ofiary i jak obficie krwawił się przy wyrąbywaniu granic Rzeczypospolitej. Po apelu dowódca pułku wygłosił okolicznościowe przemówienie, po czym wezwał pułk do jednominutowej ciszy dla uczczenia pamięci Wodza Narodu. Na zakończenie przemówienia wzniósł okrzyk na cześć Pana Prezydenta Rzeczypospolitej i Marszałka Polski – Szefa pułku. Podchwycony okrzyk przez brać żołnierską rozległ się od murów koszar a po mury miasta. Apel bojowy pułku został zakończony defiladą.

Dzień 19 IV rozpoczął się od uroczystej pobudki, po czym orkiestra odegrała „Kiedy ranne wstają zorze”.

O godzinie 10-ej, na tymże placu alarmowym, stanął pułk w szyku konnym, po raporcie przyjętym przez dowódcę pułku i przez dowódcę brygady kawalerii, rozpoczęła się msza święta.

Po nabożeństwie, na placu ćwiczebnym, odbyła się piękna defilada konno w ćwiczebnym kłusie, w szyku rozwiniętym, wszystkich szwadronów pułku i szkoły podoficerskiej.

Kiedy konie zostały zaobrokowane, odbyła się zbiórka pułku ( w szyku pieszym), celem uczestnictwa przy wręczeniu odznaki pułkowej ułanom starszego rocznika i niektórym osobom wojskowym lub cywilnym z tak zwanej starej wiary, przybyłej na święto pułkowe.

Po dekoracji odbył się wspólny obiad żołnierski  na placu koszarowym, w którym brali udział poza dowódca pułku –gospodarzem, 2-ch dowódców brygad, przedstawiciele miejscowych władz, społeczeństwa, ziemiaństwa, duchowieństwa i przedstawiciele samorządu w osobach 12-tu wójtów, z burmistrzem i starosta na czele.

Podczas obiadu wygłoszono kilka przemówień”

 

 

 

opracował: Kustosz Dariusz Krawczyk

 

 

Czytaj więcej

CIECHANOWSKA WAROWNIA W POWIEŚCI „KRZYŻACY” H. SIENKIEWICZA

Henryk Sienkiewicz jest jednym z najbardziej znanych polskich pisarzy. Każdy w życiu chociaż raz zetknął się z jego książkami. Całą „ Trylogię” czy „W pustyni i puszczy” znamy wszyscy. Ale dla rodowitego ciechanowianina jego najważniejszym dziełem są „Krzyżacy”.

A dlaczego? Już tłumaczę.

Akcja Krzyżaków dzieje się na początku  XV w. Na terenach obecnie należących do Polski.  Wcześniej jednak były to teren kilku państw między innymi Polski, Mazowsza, Litwy czy Krzyżaków. My przede wszystkim skupmy się na Mazowszu, a dokładniej jednym z jego ówczesnych miast -Ciechanowie. Owe miasto jest jedną z ważniejszych lokacji w książce. Już na 65 stronie możemy przeczytać o Ciechanowie, wspomina o nim Zbyszko z Bogdańca: „— Tego się nie zaprę. Razem z dworem księżny rad bym do Warszawy albo do Ciechanowa pojechał, a to z przyczyny, by jako najdłużej być z Danuśką. Nijak mi teraz bez niej, bo to nie tylko moja pani, ale i moje miłowanie. Tak ci ją rad widzę, że jak o niej pomyślę, to aż mnie ciągoty biorą. Pójdę ja za nią choćby na kraj świata, ale teraz pierwsze moje prawo to wy. Nie opuściliście mnie, to ja i was nie opuszczę. Jak do Bogdańca, to do Bogdańca!”Zbyszko mówi to w kontekście tęsknoty za Danuśką, która wraz ze swoją panią księżną  Mazowiecką Anną Danutą mogła ówcześnie przebywać w zamku w Ciechanowie.

Z biegiem książki w warowni pojawia się sam książę Janusz I Mazowiecki najlepszy i najdłużej rządzący władca Mazowsza. To on po spaleniu zamku w Ciechanowie odbudowuje go o czym Sienkiewicz nie zapomniał :”Na Mazowszu mniej ludzie mówili o wojnie. Wierzyli i tu, że będzie, ale nie wiedzieli kiedy. W Warszawie spokój był, tym bardziej że dwór bawił w Ciechanowie, który książę Janusz po dawnym napadzie litewskim przebudowywał, a raczej całkiem na nowo wznosił, gdyż z dawnego został tylko zamek. W grodzie warszawskim przyjął Zbyszka Jaśko Socha, starosta zamkowy, syn wojewody Abrahama, który pod Worsklą¹²⁶⁴ poległ. Jaśko znał Zbyszka, gdyż był z księżną w Krakowie, więc też i ugościł go z radością — on zaś, nim do jadła i napoju zasiadł, zaraz począł go wypytywać o Danusię i o to, czy się wraz z innymi dwórkami księżny nie wydała. Lecz Socha nie umiał mu na to odpowiedzieć. Księstwo bawili na zamku ciechanowskim od wczesnej jesieni. W Warszawie została tylko garść łuczników i on dla straży. Słyszał, że były w Ciechanowie różne uciechy i wesela, jak bywa zwyczajnie przed adwentem, ale która by z dwórek za mąż poszła, a która się ostała, o to, jako człek żonaty, nie wypytywał.”

Sienkiewicz również zwraca uwagę na obyczaje rycerskie i prezentuje czytelnikowi obyczaj wjazdu rycerza do warowni:” To wszystko sprawiło, iż młody rycerz pozwolił mu jechać ze sobą do Ciechanowa, z czego Sanderus był rad nie tylko dla wiktu, ale i dlatego, iż zauważył, że w zacnym towarzystwie więcej wzbudza ufności i łacniej znajduje kupców na swój towar. Po jeszcze jednym noclegu w Nasielsku, jadąc ni zbyt wartko, ni zbyt wolno, ujrzeli następnego dnia pod wieczór mury ciechanowskiego zamku. Zbyszko zatrzymał się w gospodzie, aby wdziać na się zbroję i wjechać obyczajem rycerskim do zamku, w hełmie i z kopią w ręku — za czym siadł na olbrzymiego zdobycznego ogiera i uczyniwszy w powietrzu znak krzyża — ruszył przed siebie.”

A co później gdy już rycerz dostał się na zamek? Jakie uciechy mogły go tam spotkać? W czym lubowali się książęta i rycerstwo Mazowsza? Pokazy sokolnicze, turnieje rycerskie, bale oraz występy błaznów. Ale Sienkiewicz przede wszystkim ukazuje polowanie:„Biegli leśnicy poczęli pod wodzą wielkiego łowczego¹³⁴¹ rozstawiać myśliwych długim rzędem na skraju polany, tak aby będąc sami w ukryciu, mieli przed sobą pustą przestrzeń, ułatwiającą strzały z kusz i łuków. Dwa krótsze boki polany obstawione były sieciami, za którymi taili się borowi „nawrotnicy”, których obowiązkiem było nawracać zwierza ku strzelcom lub jeśli, nie dając się spłoszyć, zaplątywał się w sieciach, dobijać go oszczepami. Nieprzeliczone gromady Kurpiów, umiejętnie rozstawione w tak zwaną otokę¹³⁴², miały pędzić wszelkie żywe stworzenie z głębin leśnych na polanę. Za strzelcami znów znajdowała się sieć, rozpięta w tym celu, by zwierz, który zdoła przedrzeć się przez ich szereg, został nią powstrzymany i w jej skrętach dobity. Książę stanął w pośrodku szeregu w lekkim zagłębieniu, które biegło przez całą szerokość polany. […] Sam książę miał w ręku kuszę, tuż pod bokiem pana stał oparty o drzewo ciężki oszczep, a nieco z tyłu trzymali się dwaj „brońcy” z toporami na ramionach, ogromni, do pni leśnych podobni, którzy prócz toporów mieli jeszcze gotowe napięte kusze dla podania księciu¹³⁴⁴ w razie potrzeby.[…] Jakoż po upływie kilku pacierzy na skraju pojawiły się wilki, które jako najczujniejsze Zwierzęta pierwsze usiłowały się wynieść z obierzy¹³⁵². Było ich kilka. Ale wypadłszy na polanę i zawietrzywszy wokół ludzi, dały znów nurka w bór, szukając widocznie innego wyjścia. Potem dziki wynurzywszy się z kniei, poczęły biec długim, czarnym łańcuchem przez zaśnieżoną przestrzeń, podobne z dala do swojskiej trzody chlewnej, która na wołanie gospodarnej niewiasty zdąża, trzęsąc uszyma, ku chacie. Ale łańcuch ów zatrzymywał się, słuchał, wietrzył — zawracał i znów słuchał; wyboczył¹³⁵³ ku sieciom i poczuwszy nawrotników, znów puścił się ku myśliwym, chrapiąc, zbliżając się coraz ostrożniej, ale coraz bardziej, póki wreszcie nie rozległ się szczęk żelaznych zastawników przy kuszach, warkot grotów i póki pierwsza krew nie splamiła białej, śnieżystej podścieli. Wówczas rozległ się okrzyk i stado rozproszyło się, jakby w nie piorun uderzył; jedne poszły na oślep przed siebie, drugie rzuciły się ku sieciom, inne poczęły biegać to w pojedynkę, to po kilka, mieszając się z innym zwierzem, od którego zaroiła się tymczasem polana[…].Stojąc przy księżnie i dwórkach jak żuraw na straży, a nie mogąc się z żadną rozmówić, począł on już był nudzić się, marznąć w swej żelaznej zbroi i mniemać, że łowy chybiły. Aż oto ujrzał przed sobą całe stada lekkonogich sarn, płowych jeleni i łosiów o łbach ciężkich, ukoronowanych, pomieszane z sobą, wichrzące po polanie, oślepione trwogą i szukające na próżno wyjścia. Księżna, w której na ten widok zagrała Kiejstutowa, ojcowska krew, wypuszczała grot za grotem w ową pstrą ciżbę¹³⁵⁴, pokrzykując z radości za każdym razem, gdy ugodzony jeleń lub łoś wspinał się w pędzie do góry, a następnie walił się ciężko i kopał śnieg nogami. Inne dwórki pochylały też często twarze ku kuszom, albowiem wszystkie ogarnął zapał myśliwski.[…] Lecz uwagę pana de Lorche zwrócił ogromny, siwy na karku i łopatkach niedźwiedź, Zwierzęta który niespodzianie wychynął z szuwarów w pobliżu strzelców. Książę strzelił do nie go z kuszy, a następnie wypadł ku niemu z oszczepem i gdy zwierz podniósł się, rycząc okropnie, na zadnie łapy — skłuł go na oczach całego dworu tak sprawnie i szybko, że żaden z dwu „brońców” nie potrzebował użyć topora. Pomyślał tedy młody Lotaryńczyk, że jednak niewielu panów, na dworach których bawił¹³⁵⁵ po drodze, ważyłoby się na taką zabawę i że z takimi książęty i z takim ludem ciężką może Zakon mieć kiedyś przeprawę i ciężkie przeżyć godziny. Lecz w dalszym ciągu zobaczył skłute w ten sam sposób przez innych myśliwych srogie, białokływe odyńce, ogromne, daleko większe i zacieklejsze od tych, na które polowano w lasach Niższej Lotaryngii i w puszczach niemieckich. […] Polana usłała się wreszcie gęsto trupami wszelkiego rodzaju zwierząt, lecz łowom daleko jeszcze było do końca. Owszem, najciekawsza a zarazem najbardziej niebezpieczna ich chwila miała dopiero nadejść, gdyż otoka wparła właśnie na pustać¹³⁵⁷ kilkanaście żubrów i turów.”

Dużo prawdy jest też w tym co pisze Henryk Sienkiewicz o lubieniu polowań przez księcia Janusza I. Pod Ciechanowem w pobliskiej Opinogórze książę Janusz miał dwór myśliwski. To właśnie z niej wraz z całą rodziną porwali go Krzyżacy o czym można przeczytać w Kronikach Jana Długosza: „Konturowie i Krzyżacy pruscy, żadnej nie doznawszy krzywdy ani obrazy, ale samą powodowani dumą i przewrotnością, zdradziecko i po nie przyjacielsku, bez wszelakich przegróżek dających znać o wojnie, ze znaczną siłą zbrojną najechali ziemię mazowiecką, księstwo Jana czyli Janusza księcia mazowieckiego, czerskiego i warszawskiego, i tegoż Janusza wraz z jego żoną, synami, panami i dworzany […] porwali i zabrali w niewolę […] ohydnie powrozami ich powiązawszy, pouprowadzali do swoich miast i zamków, gdzie się najgorzej z nimi obchodzili. Władysław król Polski, spiesznie o tym wypadku zawiadomiony, wysłał natychmiast do mistrza pruskiego Konrada von Jungingen poważne poselstwo, z użaleniem na wyrządzoną sobie i całemu Królestwu Polskiemu zniewagę przez uwięzienie Janusza księcia i jego dworu; i wnet mistrz pruski uwolnił ich z więzów, usprawiedliwiając się królowi, acz chytrze i kłamliwie, że to stało się bez jego wiedzy i zezwolenia.”

Książę Janusz dwa razy został porwany przez Krzyżaków. I chociaż na początku relacje Janusza z Jagiełłą nie były najlepsze to on obydwa razy pomagał wyjść Januszowi z niewoli. Za co Janusz później odwdzięczył się Królowi walcząc z nim pod Grunwaldem. Dla ciekawostki można dodać, że po tej bitwie Janusz staje się władcą zamków w Ostródzie, Nidzicy oraz Olsztynie.Jak starałem się wykazać  Ciechanów występuje dość regularnie w powieści, Henryk Sienkiewicz osadzając tutaj część akcji podkreśla fakt jak ważny był to zamek dla całego Mazowsza. Jak powszechnie wiadomo była to warownia graniczna,  sąsiadująca z Krzyżackimi ziemiami. Na koniec dodam, że ze autor w wielu kwestiach  trzymał się prawdy historycznej. Muszę też zaznaczyć, ze to co wybrałem i opisałem jest to tylko mała część wielu interesujących wątków w książce.   Ale przede wszystkim moim zamiarem było przypomnienie  Państwu o tej wspaniałej powieści i powiązaniach jej treści z naszym miastem. Może teraz, gdy mamy nieco więcej czasu zachęciłem Was jeszcze raz do przeczytania „Krzyżaków” H. Sienkiewicza.

opracował: Mariusz Podgrudny

Czytaj więcej